piątek, 29 lipca 2016

Urodzić się w nie-końskiej rodzinie i kochać konie...

Witajcie!

Ten post pragnę poświęcić na przemyślenia,które noszę w sobie praktycznie od zawsze,jednak niezwykle rzadko wychodzą one na światło dzienne. Nauczyłam się tłumić je i chyba już przyzwyczaiłam się do obecnego stanu rzeczywistego. Czasem jednak odczuwam szczególnie mocno coś, co jest trudne chętna dla każdego koniarza.

Jak to jest żyć wśród ludzi, którzy nie interesują się końmi, a w dodatku nie rozumieją Twojej pasji?

Myślę, że na świecie jest wielu szczęściarzy, którzy mają możliwość realizowania swoich pasji przy pełnym poparciu ze strony rodziny. Niestety, jest jeszcze więcej osób mniej szczęśliwych, którzy nie dostali od losu tego rodzaju przywileju. Może nie jest to jakoś mocno wyolbrzymione w moim przypadku, ale tak , należę do tej drugiej grupy osób.



W mojej rodzinie są osoby, które kochają zwierzęta. Moja babcia przygarnia praktycznie wszystkie bezdomne koty i karmi je codziennie. Tata nie mógłby żyć bez ukochanego psa, ciotki mają w domu cały zwierzyniec. Ale chyba nikt nie interesuje się końmi. Jako pierwsza zapoczątkowałam wśród bliskich "obsesję na punkcie koni".




O koniach mogę mówić całymi dniami, przebywać z nimi w stajni, jeździć, oglądać zdjęcia, czytać o nich... Nie nudzi mi się to ani trochę, co więcej - coraz bardziej się nakręcam, ale tylko pozytywnie ;)

Większa część rodziny pogodziła się z moją fascynacją i nie traktuje jej jako nic niezwykłego. Jednak początki były bardzo trudne. Samo wyproszenie o możliwość jazdy konnej w pobliskiej stajni zajęła mi kilka ładnych lat. Potem musiałam walczyć niemal o każdy pobyt wśród koni. Moja mama nie rozumiała, dlaczego chcę spędzać czas z wielkimi, śmierdzącymi zwierzętami. A jeszcze spadnę i sobie kręgosłup połamię? Były łzy, był płacz i krzyki. Obie uparte, każda chciała postawić na swoim. Na szczęście to już się ustabilizowało.


Potem przyszedł nowy problem - chęć kupna konia. Tutaj rozpętała się prawdziwa burza. Zbieranie pieniędzy, protesty, gromadzenie argumentów... Wszystko na nic.. Choć nie do końca. Uznałam, że małymi kroczkami, powoli będę się przygotowywała do zakupu. Ehhh, nie mam za grosz cierpliwości, a że o własnym koniu marzę tak mocno i rozpaczliwie, najlepiej kupiłabym go od razu. Szczególnie, że już znalazłam tego jedynego, który "jest stworzony specjalnie dla mnie".

Mam już kompromis - za dwa lata, na 18-te urodziny rodzice wezmą na poważnie moje argumenty i  rozważą zakup konia. Dwa lata wydają się nieskończenie długie...




... ale nawet i rok może być okropnie dłużący się! Nie tylko w koniach można się zakochiwać, w kotach widocznie również. Serce zostało 400 kilometrów na północny wschód, w małej wiosce. W niebieskich oczach kociaka. Mojej Diablicy.



Nigdy wcześniej nie miałam w sobie takiej pustki, gdy pożegnałam zwierzę, którym opiekowałam się przez krótki czas. Pustka pozostała. Myślę o niej, gdy jadę rowerem, gdy biegam po lesie, kiedy tylko nie zajmuję się czymś wymagającym psychicznego skupienia.

I boli, boli jak diabli.


Choć mnie rozrywa ból i tęsknota, nauczyłam się to znosić. W marzeniach widzę obraz dziewczyny prowadzącej konia, a przy nogach plącze się szylkretowa kotka.



W marzenia trzeba wierzyć.













M.

14 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozumiem cię. Akurat u mnie jest ten problem ze jedynie może 10% mojej najbliższej rodziny lubi konie. Reszta rodziny nie rozumie mojej pasji ( o kolekcjonowaniu modeli już nie wspomnę bo co chwila słyszę " po co ci te zabawki?") Z kotem również doskonale rozumiem. Sama mam ( ale też miałam jeszcze jednego który niestety nie żyje) i choć mam swojego przy sobie myśl o tym co się stało z poprzednim napawa mnie wielkim strachem że skończy tak samo. Ale nie wolno sie poddawać i iść naprzód z wysoko uniesionym czołem :D
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, na kolekcjonowanie niestety to również się przenosi... Z kotkiem coś mi się wydaje czeka mnie jeszcze długa i ciężka droga... Ale może kiedyś się uda i wezmę Diablicę ze sobą do domu. Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Eh tak to już bywa... moja mama boi się koni ale to ona mnie zaprowadziła na pierwszą jazdę... nie wiedziała jednak, że przerodzi się to w taką obsesję xD Teraz nawet chyba trochę tego żałuje no ale cóż... czasu na szczęście nie cofnie :D z jazdami nie było problemu, chętnie mnie wozili do koni ale... No właśnie... przychodzi ten czas kiedy szkółkowy konik nie wystarcza... było proszenie o własnego rumaka ale rodzice są absolutnie (ABSOLUTNIE) na NIE. Bo NIE. Bo nie zasługuję. Bo se nie poradzę. Bo nie będę mu sprzątać. Bo zdechnie. Kilka lat temu pojechaliśmy na majówkę gdzie był kucyk... Nie byle jaki... piękny (dla mnie, wtedy 12-sto letniej dziewczynki) ,,śnieżnobiały,, ogierek... stał sam, bez innych koni czy kóz. Jak pierwszy raz do niego poszłam to dość mocno skubnął i krew się polała ale im więcej do niego przychodziłam tym ,,milszym'' się stawał. Siedziałam przy nim od szóstej gdy go wypuszczali na trawę do wieczora aż go zamykali. Byłam nim tak zachwycona bo rżał jak do niego przychodziłam i biegał za mną... błagałam rodziców o niego... Pomagałam, ciężko pracowałam... mama mówiła, że zastanawiała się nad kupnem... ale tata stanowcze nie. Jak sobie teraz o tym myślę to w sumie dziękuję im, że nie ulegli temu dzieciakowi i nie kupili konia... Po zmianie stajni dopiero przejrzałam na oczy jaką muszę mieć wiedzę... Przez dwa lata dowiedziałam się naprawdę sporo, nadal marzę o tym swoim ale nie czuję się na siłach, bo to są wydatki jednak... Warunki mamy, tata by zrobił dla niego miejsce ale teraz mama jest na nie :') może za dwa lata na 18stke... pożyjemy zobaczymy, jak nie teraz to w przyszłości może się uda, za ciebie również trzymam kciuki :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Piękne zestawienie trzech ostatnich zdjęć!

      Usuń
    2. Dzięki za Twój długi komentarz :)
      Ja sama praktycznie zawsze organizuję sobie transport do stajni, no ale mam blisko z drugiej strony. Natomiast jeśli chodzi o kupno konia.. Tata na nie, bo koszty, a mama nie lubi koni. Fajnie. :> A najlepsze jest to, że u mnie w stajni koszty utrzymania są naprawdę niskie.
      Kompromis jednak już jest i odliczam dni do urodzin :)
      Pozdrawiam! (te trzy ostatnie zdjęcia tak specjalnie ustawiłam :))

      Usuń
  4. Cóż, nie mam tak samo jak ty, ale podobnie... Jednak wiem, że dla mnie posiadanie własnego konia jest niemożliwe. Na razie cieszę się lekcjami jazdy... Oraz modelami.
    Mam nadzieję, że dopniesz swego i będziesz mogła spełnić swoje marzenie.
    Pozdrawiam,
    Ann
    http://annshorsepassion.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również życzę Ci powodzenia i wszystkiego dobrego. Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Mam swojego konia,no mam... Miałam jedynie to szczęście,że mój tata od zawsze interesował się końmi. Nie jeździł konno,nie miał z nimi styczności,ale podziwiał te zwierzęta. No i kiedy byłam 11-12 letnim dzieciakiem wraz z nim zaczęliśmy przekonywać mamę do zakupu konia. Nie! Nie!Nie! Bo mnie to przestanie interesować i ona będzie musiała sprzątać po koniu,bo się konia boi itd. Ale tak po dosyć długim czasie namówiliśmy ja-najpierw na jazdę w szkółce,a potem na kupno konia. I stało się tak w 2012 przyjechał do nas hucułek. Dziś z czystym sercem przyznaje się do tego,że NIC o koniach nie wiedziałam. Nie umiałam jeździć,w codziennej obsłudze nie radziłam aobie z dominującym koniem. Każda jazda kończyła się brykaniem i moimi upadkami. Koń jak się później okazało,nie umiał nic. I dopiero tak w wieku 13-14 wraz z doświadczoną koleżanką zaczęłysmy układać Berga. Na początku również niepowodzenia,potem minimalna poprawa. Aż nagle- choroba taty... będzie trzeba sprzedać konia, leczenie jest zbyt drogie żeby móc utrzymać jeszcze konia.... Wstępne rozmowy z koleżanką o sprzedaży do niej konia.... W jednej chwili wszystko legło w gruzach....
    Ale udało się znaleźć odrobinę pieniążków na konia. Ja sama zamiast wydawać na własne potrzeby wydawałam na opłacenie dzierżawionego pastwiska,kowala,weterynarza,siano... byleby tylko odciążyć rodziców.... potem śmierć mojego taty,od tamtego momentu koń chociażby "kulawy i ślepy" zostaje-jest przecież pamiątką po tacie,który dazył go jeszcze mocniejszym uczuciem niż ja sama. Następnie relacja z koniem znów się zepsuła. Jazdy to ciągi niepowodzeń,nie ma już nadzieji na poprawę. Jednak obecnie do tego dorosłam... Z koniem zupełnie się dogaduję,stajemy na nogi. Jestem z nim zbyt emocjonalnie powiązana,żeby go olać czy coś takiego.Mieć swojego konia to BARDZO duża odpowiedzialność,ogrom pracy,stresu,nerwów. Dlatego mało zaciętym i upartyn osobom nie polecam tego interesu. Trzeba mieć naprawdę silną wolę,czasem trzeba rezygnować z własnych wygód,bo koń. I w sumie obecnie już nie mam takiej osoby w rodzinie,która tak bardzo bardzo akceptuje moją pasję. Niestety życie płata figle...
    Po co to napisałam? Nie wiem sama... niech każdy interpretuje ten tekst jak chce ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ciekawa historia. Konie ucza nas nie my konie. To my chcac z nimi pracowac czy jezdzic musimy nauczyc sie ich jezyka a wszystko bedzie latwe i proste. Cierpliwość i chec zrozumienia to klucz do porozumienia. Trzymam kciuki za ciebie i za konia! Jesli nie stracisz checi dam sobie reke uciac ze za jakis czas ty pomyslisz a koń to zrobi. Pozdrawiam ja i Pochodnia ;)

      Usuń
    2. Emilia, Twoja historia jest niezwykle smutna i porusza do głębi. Życzę Tobie i Twojemu hucułowi samych sukcesów, porozumienia i pięknej współpracy. Wierzę, że uda Wam się wiele osiągnąć razem..
      Kupno konia to coś, co może przerastać ludzi i często przerasta.. Natomiast ja jestem bardzo uparta i myślę, że niedługo będę miała okazję przekonać się na własnej skórze co do odpowiedzialności tego. Wierzę, że się uda.
      Pozdrawiam wszystkich ciepło!

      Usuń
  6. Moja rodzina akceptuje moje pasje chociaż mama dalej jest sceptycznie nastawiona do modeli... Jesli chodzi o jazdy to cale wakacje 2015 spędziłam w siodle i te obecne tez bardzo bym chciała ale kręgosłup mi na to nie pozwala a jazda jedynie może pogorszyć mój stan zdrowia ...mimo to i tak chce wrócić do koni. Strasznie mi tego brakuje , akurat teraz bo wspomnienia z poprzednich wakacji dają sie we znaki... Eh szkoda gadać. Co do własnego wierzchowca to nie mam warunków a rodzice stanowczo mówią nie :/
    Trzymam za Ciebie kciuki i wierze ze dasz rade ! ;)
    Pozdrawiam !
    Roxy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę Ci dużo zdrowia i powodzenia w jeździectwie. Zawsze warto wracać :) I dziękuję za wszystkie miłe słowa, cieszę się, że mój blog czytają tak sympatyczne osoby.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  7. Też należę do tej drugiej grupy, jestem jedyna w rodzinie ;)... Moi rodzice odkąd pamiętam uważali, że to "słomiany zapał" i pewnie zaraz jej przejdzie... od 5 roku życia do dnia obecnego...nie przeszło ;)

    OdpowiedzUsuń