******
Za każdym razem, gdy przychodzę na trening, nastawiam się psychicznie, bo wiem, że poznam coś zupełnie nowego. Nieważne, czy to trening tenisa, siatkówki, rysowania węglem, pastelą, czy też lekcja jazdy konnej - zawsze dochodzi coś, co trzeba przemyśleć. Ten ostatni trening jest dla mnie z wiadomych powodów szczególnie ważny i to właśnie z niego wynoszę najwięcej wniosków.
- Koń to nie tir, wodze nie są kierownicą. Nie przekładaj ich przez szyję, trzymaj szeroko, przy biodrach. Ty masz wskazać drogę, nie kierować pojazdem.
- Nie skupiaj się na tym, że siedzisz na koniu. Nie myśl o tym. Skup się na tym, żeby jechać po śledzie. Jak masz zagalopować, nie myśl o tym - po prostu to zrób.
- To jest taka maszyna - koń i jeździec. Ty jesteś mózgiem, koń silnikiem.
- Musisz ją wyczuć. Każdy koń potrzebuje czego innego. Na jednego trzeba się zdenerwować częściej, a w tym przypadku musisz się wyluzować, wyciszyć. Lepiej odpuścić niż szarpać się z nią.
- Pamiętaj - gumowa ręka. Jak koń opuszcza głowę w dół, wyprostuj rękę, jak cofa - ponownie zrób półparadę.
- Jak spadniesz - trudno - będziemy cię zbierać.
- Nie patrz na przeszkodę - patrz w przestrzeń za nią (w tamtym wypadku akurat na Siwego). I daj trochę tempa w tym kłusie!
- Nie rób takiej skupionej miny! Rozluźnij twarz (i biodro przy okazji).
Moja trenerka mówi mi tego typu rzeczy na każdym treningu. Dzięki niej uczę się wszystkiego - od trzymania stóp przy koniu aż po dłonie z wodzami. Ciągle uświadamiam sobie, jak mało wiem i ile jeszcze muszę zobaczyć, ile jeszcze muszę zrobić. Jestem niezmiernie wdzięczna za to, co miałam okazję przeżyć - jeździłam w siodle wszechstronnym i bezterlicowym, na oklep, na ogłowiu z wędzidłem, na cordeo, kantarze sznurkowym... Lonżowałam konie, dawałam im siano, marchewki, cukierki.. Spędziłam z nimi mnóstwo czasu - na "mizianiu", przytulaniu, ale też w terenie, na padoku, przy przyczepie, raz nawet na zawodach!! A jeżdżę dopiero koło 1,5 roku! Skoczyłam raz 1,05 m, cwałowałam, jeździłam galopem po plaży, kłusowałam i galopowałam na oklep, ba, ja nawet skoczyłam na oklep! To może wydawać się banalne, ale dla mnie to największe szczęście, największa duma. Jestem tak szczęśliwa, że nie potrafię tego wyrazić.
Najbardziej cieszę się z tego, że poznałam taką SUPER-DUPER trenerkę i SUPER-DUPER konie - Pochodnię, Siwego, Czarfa, Zulę, Bostona, Bucefała, a także Tenora, Lalę, Brooklyna, Łatę i wiele, wiele innych..
Z drugiej strony nie ważne, ile koni bym poznała, na pierwszym miejscu zawsze będzie Ona - Pochodnia. Jak taka pierwsza miłość - zawsze będę o niej pamiętała - o jej charakterze, humorach, baranach, dotyku jej chrap, zapachu, kształcie jej grzbietu. Nie zapomnę.
Dziękuję, że w tej całej przygodzie poznałam tylu ludzi i koni, którzy pokazali mi, jak wspaniały jest świat, do którego należę. Świat jeździectwa.
******
Rozpisałam się, dlatego niestety muszę już kończyć notkę. Zostawiam Was z sesją artystyczną SBH Phoenixa, na koniec kolaż z przemalowaną przeze mnie pastelami płaskorzeźbą spaniel i zdjęcie gratisów z La Rosita Stable (jeszcze raz dziękuję, są piękne).
PS. Wybieram się na Cavaliadę w Warszawie 28 lutego i biorę aparat :)
Pozdrawiam!
M.