Ten post pragnę poświęcić na przemyślenia,które noszę w sobie praktycznie od zawsze,jednak niezwykle rzadko wychodzą one na światło dzienne. Nauczyłam się tłumić je i chyba już przyzwyczaiłam się do obecnego stanu rzeczywistego. Czasem jednak odczuwam szczególnie mocno coś, co jest trudne chętna dla każdego koniarza.
Jak to jest żyć wśród ludzi, którzy nie interesują się końmi, a w dodatku nie rozumieją Twojej pasji?
Myślę, że na świecie jest wielu szczęściarzy, którzy mają możliwość realizowania swoich pasji przy pełnym poparciu ze strony rodziny. Niestety, jest jeszcze więcej osób mniej szczęśliwych, którzy nie dostali od losu tego rodzaju przywileju. Może nie jest to jakoś mocno wyolbrzymione w moim przypadku, ale tak , należę do tej drugiej grupy osób.
W mojej rodzinie są osoby, które kochają zwierzęta. Moja babcia przygarnia praktycznie wszystkie bezdomne koty i karmi je codziennie. Tata nie mógłby żyć bez ukochanego psa, ciotki mają w domu cały zwierzyniec. Ale chyba nikt nie interesuje się końmi. Jako pierwsza zapoczątkowałam wśród bliskich "obsesję na punkcie koni".
O koniach mogę mówić całymi dniami, przebywać z nimi w stajni, jeździć, oglądać zdjęcia, czytać o nich... Nie nudzi mi się to ani trochę, co więcej - coraz bardziej się nakręcam, ale tylko pozytywnie ;)
Większa część rodziny pogodziła się z moją fascynacją i nie traktuje jej jako nic niezwykłego. Jednak początki były bardzo trudne. Samo wyproszenie o możliwość jazdy konnej w pobliskiej stajni zajęła mi kilka ładnych lat. Potem musiałam walczyć niemal o każdy pobyt wśród koni. Moja mama nie rozumiała, dlaczego chcę spędzać czas z wielkimi, śmierdzącymi zwierzętami. A jeszcze spadnę i sobie kręgosłup połamię? Były łzy, był płacz i krzyki. Obie uparte, każda chciała postawić na swoim. Na szczęście to już się ustabilizowało.
Potem przyszedł nowy problem - chęć kupna konia. Tutaj rozpętała się prawdziwa burza. Zbieranie pieniędzy, protesty, gromadzenie argumentów... Wszystko na nic.. Choć nie do końca. Uznałam, że małymi kroczkami, powoli będę się przygotowywała do zakupu. Ehhh, nie mam za grosz cierpliwości, a że o własnym koniu marzę tak mocno i rozpaczliwie, najlepiej kupiłabym go od razu. Szczególnie, że już znalazłam tego jedynego, który "jest stworzony specjalnie dla mnie".
Mam już kompromis - za dwa lata, na 18-te urodziny rodzice wezmą na poważnie moje argumenty i rozważą zakup konia. Dwa lata wydają się nieskończenie długie...
... ale nawet i rok może być okropnie dłużący się! Nie tylko w koniach można się zakochiwać, w kotach widocznie również. Serce zostało 400 kilometrów na północny wschód, w małej wiosce. W niebieskich oczach kociaka. Mojej Diablicy.
I boli, boli jak diabli.
Choć mnie rozrywa ból i tęsknota, nauczyłam się to znosić. W marzeniach widzę obraz dziewczyny prowadzącej konia, a przy nogach plącze się szylkretowa kotka.
W marzenia trzeba wierzyć.
M.